Gmina: Prószków (Proskau)
Powiat: Opole (Oppeln)
Kraj: Polska (Polen)
Region: Śląsk (Oberschlesien)

Powrót do strony głównej

powrót do strony II Wojna

 

 

 

 

Relacje Świadków na temat II Wojny Światowej w Folwarku

20-30 stycznia 1945

 

 

O tym, że wojna trwała już od 1939 roku wszyscy wiedzieli, najwięcej ci, którzy mieli swoich ojców i braci na wojnie. Dla naszej wioski zaczęła się około 20 stycznia 1945 roku, kiedy słyszeliśmy z oddali huk armat i przelatujące samoloty. Te samoloty odwiedzały nas już wcześniej w 1944 roku, gdy alianci bombardowali nie daleko nas, w Kędzierzynie zakłady chemiczne. Ale to było dla nas daleko. Teraz gdy huk armat się zbliżał i pojawiali się pierwsi uciekinierzy to nastroje stawały się bardziej minorowe. 21 stycznia pierwsze pociski artyleryjskie przelatywały już nad nami, a 22 stycznia zaczęło się piekło.  Folwark zaczął się palić z 21 na 22 stycznia 1945.    Miałem wtedy prawie 8 lat, więc coś zostało mi w pamięci z tego okresu, resztę dowiedziałem się potem od wcześniej urodzonych.  W pierwszych dniach walki, wielu mieszkańców nie opuszczało swoich domów, kryli się - gdzie kto mógł. Należy tu dodać, że oprócz stałych mieszkańców Folwarku, w naszej miejscowości przebywali uciekinierzy z Nowej Wsi Królewskiej ( Opole-Bolko), mając nadzieję, że u nas będzie spokojnie - sowieckie wojsko zostanie zatrzymane na linii Odra ( tak głosiła ówczesna propaganda). Ja, mając wtedy skończone  7 lat, w towarzystwie rodziny przez 3 dni przebywałem w ogniu walki. Leżeliśmy na podłodze przy ścianie pod oknem, aby nas nie trafiły kule wpadające przez okno od strony wschodniej naszego starego domu. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. W tym czasie cztery razy  - na przemian - „odwiedzili” nas sowieci, szukając „Germańców”, potem wojska niemieckie, szukając „Iwana”. Były sytuacje, jak opowiadali mieszkańcy, Iwan  wychodził z mieszkania , a w drzwiach spotykał Germańca , który akurat wchodził. Do opuszczenia domu zmusiła nas konieczność, do sąsiedniego pomieszczenia wpadł pocisk artyleryjski ( na  nasze szczęście nie wybuchnął ) rozwali tylko dach sufit i ścianę do pomieszczenia, w którym przebywaliśmy.  Główną przyczyną naszej ucieczki były jednak czwarte „odwiedziny” Iwana, który zrobił mojej mamie jednoznaczną propozycję, zmiana frontu - okrzyki wojska niemieckiego „hurej”, zmusiły Iwana  do ucieczki i to ją uratowało. Wykorzystując sytuację, że wojska sowieckie zostały wyparte na wschód naszej wioski, zabraliśmy to co można było i w głębokim śniegu uciekaliśmy w kierunku Górek.
   Najpierw nie można było otworzyć naszej furtki na drogę, bo była zatarasowana przez poległego Iwana.  Po drodze na ulicy Lipowej, widziałem wielu zabitych żołnierzy ( szczątki jednego - ten obraz  najbardziej utkwił w mojej pamięci -wisiały na płocie między domami ( Buhl - Bieniek). Po drodze od szosy na górkę - w kierunku Górek- moja ciocia (Cecylia - obecnie mieszka w Stade) pchała , ciągnęła wózek z dzieckiem ( moim kuzynem, Manfredem - obecnie mieszka w Bielefeld) - kulka przeszyła wózek, jemu nic się nie stało. Ciocia zostawiła wózek na drodze  a jego zabrała na ręce i uciekaliśmy dalej . Kule przestały świstać dopiero jak byliśmy daleko na górce. Do Górek doszliśmy z niewielką ilością rzeczy, które zabraliśmy. W Górkach dołączyła do nas jeszcze siostra mojego ojca, Gertruda, z trojgiem dzieci i pomaszerowaliśmy w kierunku Komprachcic. Nie pamiętam jak, ale dotarliśmy do Niemodlina, gdzie załadowano nas do wagonów towarowych skąd ruszyliśmy na zachód, nie znaliśmy jednak celu.  I tak zaczęła się nasza tułaczka, która obfitowała jeszcze przez dwa miesiące w wiele dramatycznych sytuacji, naloty amerykańskich samolotów. Kilkakrotnie musieliśmy się chować do bunkrów.
  Rozłąka. W Legnicy na dworcu - ciocia Cilka, ciocia Gertruda, Berta Kansy ,  idąc po prowiant do punktu Czerwonego Krzyża zostały na peronie, bo nasz pociąg nagle ruszył. Moja mama miała teraz dodatkowo sześcioro dzieci do wykarmienia, a Pani Schnapkowa - swoje 2+3 od B. Kansy. Matki odnalazły się dopiero za rok.
Drezno. Przypadek sprawił, że znany nalot  na miasto oglądaliśmy przez drzwi naszego wagonu towarowego, stojącego w szczerym polu przed miastem. Naszego pociągu nie wpuścili ponieważ dworzec był przepełniony.   Drezno, w czasie tego nalotu zginęło 100 000 osób cywilnych, przeważnie takich jak my.
   Nasz tułaczka skończyła się na początku marca w Bawarii - Griesbach -blisko granicy czeskiej. Tu w kwietniu znowu zaczęła się dla nas wojna. Tym razem od zachodu atakowali alianci - Amerykanie. Tam front trwał 2 tygodnie. Wojska nie było. Niemieckie już rozproszone, amerykanie zajęli miasto Tischenreut (12 km) odległe od Griesbach, skąd z dokładnością zegarka, co pół godziny nadleciał jeden pocisk artyleryjski i trafiał na oślep. Całe dwa tygodnie.   Szkody były umiarkowane. Jeden z ostatnich pocisków trafił w nasza plebanię, gdzie byliśmy zakwaterowani w salce katechetycznej, moja mama przekonała wtedy ks. proboszcz, aby z białą flagą delegacja mieszkańców przeszła w kierunku wojsk alianckich i powiedziała, że tu już niema żadnego niemieckiego wojska. I tak się stało. Kilka godzin później nadjechały amerykańskie czołgi, a my staliśmy na poboczach drogi. To był dla nas koniec II Wojny Światowej. Ale nie koniec jej skutków.  Wojska te zatrzymały się w Griesbach ( przy granicy) i przez cały czas, do końca roku 1945 przebywali z nami. Poznałem wtedy smak białego chleba i czekolady a dziadek Józef miał pod dostatkiem tytoniu ( zbieraliśmy dla niego pety po amerykanach). Wtedy też musiałem jeść dużo grzybów i jagody zbierać, bo byliśmy głodni.     Podobny los przechodzili wszyscy mieszkańcy naszej wioski. Do domu wróciliśmy dopiero w w lipcu 1946 roku. Wracaliśmy pociągiem towarowym UNRA przez  Czechosłowację. Granicę przekraczaliśmy w Czechowicach, skąd zachowała się oryginalna przepustka przekroczenia granicy. Przepustka ta stanowiła jednocześnie dokument tożsamości, na jej podstawie zameldowaliśmy się w gminie Kupy, bo musieliśmy się zakwaterować u babci Krystyny w Brynicy. Nasz dom był zajęty przez sąsiadów ( Keslerów) ich dom był spalony a potem dziadek Józef naprawiał dach i łatał dziury po pociskach artyleryjskich. W Brynicy byliśmy przez zimę do następnego roku. Wiosną `47 wróciliśmy dopiero do Folwarku. Teraz zaczęliśmy odczuwać zmianę obywatelstwa, przede wszystkim my dzieci szkolne. Do szkoły trzeba było się zapisać ale rozmawiać między sobą umieliśmy tylko po niemiecku. Po czasie od rodziców, nauczyliśmy się mowy śląskiej. Ale  ani jedna  ani druga przez Polaków nie była mile widziana.
 Wojna, na odcinku Oppeln - Opole, Vorwerk- Folwark, Oderfelde - Chrzowice, Gotesdorf - Boguszyce i dalej na południe w kierunku Ratibor-Racibórz , trwała bez przerwy 8 tygodni, o czym dowiadywaliśmy się już w Griesbach. Ginęli żołnierze obu armii. Wojska niemieckie woziły swoich zabitych na cmentarz do Schónkirch - Chrząszczyc i Neudorf - Nowej Wsi. Ciała żołnierzy sowieckich pozostawały przez cały okres walki  nie pochowane. Dopiero po zakończeniu walk, czyli po 16 marca 1945, kiedy ruszyła "Wielka Ofensywa"  zorganizowano zbiórkę zwłok. Na ul. Wiejskiej w rowie na odcinku 100m leżało 30 trupów przez około 56 dni. W naszej wiosce zorganizowano cmentarz gdzie pochowano około 500 żołnierzy sowieckich, których ekshumowano - po kilku latach - na cmentarz centralny do Kędzierzyna. Po przeciwnej stronie cmentarza sowieckiego był usytuowany cmentarz dla poległych żołnierzy niemieckich, których wcześniej nie udało się pochować na cmentarzu parafialnym - ekshumowano ich w latach późniejszych do Chrząszczyc.

powrót do strony II Wojna